FMC Management
 

Aktualności

RSS Facebook

Kategorie

Kalendarium

22 grudzień 2024

Puls rynku

2016-01-22 17:31

Tydzień, w którym złoty próbował leczyć rany

Raporty tygodniowe

Wciąż w trendzie bocznym
W największej ogólności postrzegamy w dalszym ciągu sytuację na eurodolarze jako konsolidację. Myślimy przy tym o okresie od 3 grudnia, kiedy to Mario Draghi rozczarował rynku, pośrednio podbijając przez to wartość euro kosztem dolara.

Od tego czasu zasadniczy zakres wahań to mniej więcej 1,08 – 1,10 (choć formalnie notowano minima przy 1,0710 i maksima na 1,1060). Ten tydzień, który właśnie się kończy (przynajmniej jeśli mowa o dniach roboczych), nie przyniósł znaczącej odmiany sytuacji.

To znaczy: nie przyniósł jej na wykresie, bo konsolidacja nadal jest aktualna, nawet jeśli dolar ostatnio zyskuje, co skutkuje np. kursem 1,0820, który możemy oglądać dziś wieczorem. Tym niemniej w tle zabłysły, uwidoczniły się czy przynajmniej zamajaczyły już pewne istotne kwestie fundamentalne.

Otóż Mario Draghi dał wczoraj do zrozumienia, że dostrzega sporo czynników ryzyka i słabości w gospodarce europejskiej i światowej. Co prawda wpływ operacji QE ocenił jako pozytywny, moglibyśmy więc się dziwić, czemu jest tak źle, skoro w rynek zainwestowano tyle zbawiennego dobra – ale wiadomo, jaka byłaby odpowiedź. Taka, że lekarstwo działa, ale jest go jeszcze zbyt mało. Istotnie, EBC ma na kolejnym posiedzeniu dokonać przeglądu polityki (znów) – i niewykluczone są kolejne ruchy, jak np. dalsze obniżki stóp czy poszerzenie skali QE.

O tym, że QE działa, przekonywał dziś też Benoit Coeure z zarządu EBC. Podkreślił też, że kluczową sprawą jest dojście do 2-procentowej inflacji rocznej w Strefie Euro. Z kolei Ewald Nowotny nie chciał się jednoznacznie wypowiadać na temat możliwych ruchów marcowych, przyznał natomiast, że inflacja może stać się ujemna w Eurolandzie w I półroczu 2016 (z uwagi na ceny ropy, które – jak wiadomo – generalnie wciąż spadają).

Po drugiej stronie Oceanu mamy Rezerwę Federalną, która zdecyduje się na podwyżkę stóp w marcu tylko wtedy, gdy dane makro z USA będą dobre, a poza tym będzie panował względny spokój w Chinach. Obie te kwestie nie są pewne, nawet jeśli chińskie władze okazjonalnie i tymczasowo potrafią ograniczać kolejne fazy przecen. Wstępny indeks PMI dla przemysłu USA na szczęście wypadł dziś dobrze (52,7 pkt przy prognozie 51,1 pkt), ale np. inflacja CPI trochę zawiodła (podano ją w środę). Delikatnie słabszy od prognozy był wyprzedzający indeks Conference Board (-0,2 proc., a nie -0,1 proc., na co liczono). We wcześniejszym tygodnie tragicznie wypadł wskaźnik New York Empire State, słaba była też produkcja przemysłowa. Obraz nie jest więc całkiem jednoznaczny.

Generalnie rzecz biorąc, na razie nie spodziewamy się przełamania zasadniczego kanału konsolidacji, a tym bardziej – zbicia cen poniżej 1,07. Sytuacja wciąż nie jest do końca jasna. Zakres 1,08 – 1,10 (a tym bardziej 1,07 – 1,1060) z powodzeniem wystarcza do spekulacyjnego pogrywania, a na ukształtowanie klarownego trendu inwestorzy wciąż chyba nie mają ochoty.

Owszem, są pewne powody, by dyskontować spadek wartości euro, licząc na mocny ruch luzujący ze strony EBC w marcu – ale nie do końca jasne jest to, jaka będzie postawa Fed. Gdyby rynek był silnie przekonany, że EBC poluzuje, a Fed zacieśni – to mielibyśmy bardziej jednoznaczne parcie na południe. Niewykluczone jednak, że nie dojdzie do tego jeszcze w przyszłym tygodniu.


Co ze złotym?
Pisaliśmy dziś rano, że wydaje się, iż złoty wciąż ma się słabo, a nastawienie na obu parach zakłada raczej parcie na północ niż ku minimom. Kilkanaście godzin później ten opis wydaje się w dużej mierze nietrafiony, ale nie znaczy to, byśmy całkowicie go negowali i dokonywali jednoznacznej ekspiacji.

Korekt nie wykluczaliśmy i nie wykluczamy, zasadniczo sądząc, że USD/PLN ma szansę wahać się w rejonie 4,06 – 4,15, a EUR/PLN w zakresie 4,43 – 4,50. Tak było w tym tygodniu i całkiem możliwe, że tak będzie i w następnym. Co więcej, nadal podejrzewamy, że może być wskazanie na osłabianie złotego.

Owszem, to prawda, że rynki (np. giełdy) trochę dziś odetchnęły, grając pod – nie do końca przecież precyzyjną – obietnicę dużych pieniędzy od Draghiego. Ale wiemy też, że w ostatnich tygodniach na złotego silny wpływ – silniejszy niż kiedyś – mają czynniki krajowe. Faktem jest, że po decyzji S&P sprzed tygodnia spadło znacząco ryzyko obniżki stóp, a Jerzy Osiatyński z RPP ogłosił nawet, że właściwsze byłoby myślenie o podwyżce.

Tym niemniej sama ta pamiętna decyzja może mieć długofalowe skutki (pomijając lokalne korekty na wykresach). Odstrasza ona inwestorów od polskiego długu i polskiej waluty, podobnie jak obniżenie rekomendacji dla tych instrumentów przez bank JP Morgan, a do tego też doszło.

Co więcej, choć wielu obserwatorów (głównie sprzyjających obecnej ekipie rządzącej, ale nie tylko), uznało, że premier Szydło wraz z sojusznikami dobrze broniła się w Europarlamencie, to jednak nie musi się to wcale przekładać na gospodarkę. Gdyby wiosną udało się opozycji wyprowadzić na ulice duże tłumy ludzi (i dobrze pokazać to na Zachodzie), gdyby do postawy agencji S&P przyłączyły się (choćby i stopniowo) Moody's czy Fitch, gdyby do tego nie ustały niepokoje chińskie i spadek cen ropy – a wszystko to są rzeczy możliwe – to będą powody, by przeceniać złotego.

Na USD/PLN można bądź co bądź od 29 grudnia wytyczyć klarowną linię trendu wzrostowego, a to, co dziś widzieliśmy, wcale jej nie przełamało. Na EUR/PLN jest w gruncie rzeczy podobnie, a przecież rynek nawet po utracie wiary w trend nie musi go zmieniać na odwrotny – może skonsolidować notowania na wysokich poziomach, wyczekując na wieści.

Tomasz Witczak
Poniedziałek - nowe otwarcia na walutach -->
Serwis zintegrowany z aplikacjami LucidOffice